Rodzinne
długi
Dla rodziny Małeckich
patriarchalne miasteczko, położone u podnóża gór, było rajem
niedoścignionym. Nie każdy mógł tam zamieszkać, było niewielu,
którzy mogli tam wejść. Tamtejsi mieszkańcy nie lubili obcych.
Uważali, że chcą od nich zawsze jednego z dwóch – albo coś im
zabrać, albo coś im narzucić.
Patriarchalne miasteczko, które
wielkością przypominało średniej wielkości, polskie miasto,
nosiło dźwięczną nazwę – Sewella. Funkcjonowało jak odrębne
państwo, miało swoje prawa, sądy, politykę. Miało też swoją
historię. Powstało w wyniku trzeciej wojny światowej. Z początku
było schronieniem dla rodzin wojskowych. Potem miało na celu
wychować nowe, silne oddziały gotowe do walki, mające szansę na
zwycięstwo. Wojna się skończyła, świat powstawał ze zgliszczy,
wiele narodów płaciło długi, które po sobie pozostawiła, a
Sewella przetrwała. Jej mieszkańcy, tamtejsze wojenne dzieci,
stworzyły na niej nowy ład i porządek naznaczony dyscypliną, do
której od małego byli przyzwyczajeni.
Mijały lata, zawierane były
związki, rodziły się dzieci. Sewella jednak ciągle pozostawała
zamknięta. Dzięki temu uniknęła globalizacji, zadłużeń jednych
państw, na rzecz bogacenia się innych. Sami produkowali to z czego
korzystali, sami budowali domy z wytworzonych przez siebie
materiałów. Mieli do dyspozycji uprawne pola, lasy, kamienie. Jak
na takie warunki życia kulturą byli nader rozwiniętą. Stawiali
duży nacisk na szkolnictwo i oczytanie. Mieli świadomość tego co
znajduje się za murami i fosą jaka ich oddzielała. Niektórzy z
nich nawet mieli dostęp do świata zewnętrznego. Ludzie wysokiej
rangi mogli podróżować i zwiedzać. Koniecznym też było
występowanie na arenie międzynarodowej polityki.
Sewella oferowała więc swoim
mieszkańcom dach nad głową, zatrudnienie, dzieciom darmową
edukacje. Nie było tam biedy, głodu, zimna. Nic dziwnego, że
zwykli, szarzy obywatele biedniejszych państw za wszelką cenę
chcieli się tam dostać. Tam mieli szansę normalnie żyć, a tu
gdzie żyli obecnie, mogli tylko klepać biedę aż po samą śmierć.
Problemem Sewelli był jednak
przyrost naturalny. We wcześniejszych latach rodziło się bardzo
dużo chłopców, za to niewiele dziewczynek. Na dodatek
patriarchalne miasteczko zezwalało na związki poligamiczne, ale
tylko jednostronne. Mężczyzna, jako głowa rodziny, jeśli tylko
miał odpowiednie środki i możliwości, to mógł posiadać więcej
niż jedną żonę, mniej niż cztery. To wszystko sprawiało, że
młodzi kawalerowie często nie mieli szans na małżeństwo, a i
mężczyźni w sile wieku, którzy mogliby mieć więcej niż jedną
żonę, byli skazani tylko na tę jedną, bo żadnej innej,
niezamężnej i w odpowiednim wieku nie było na horyzoncie.
Brak żon nie pomagał
odpowiedniemu przyrostowi naturalnemu, więc zamknięte państwo
zezwoliło na przywożenie kobiet z innych zakątków świata. Co rok
odwiedzane było inne państwo, organizowane były konkursy,
przeglądane szkoły. Szukano kobiet ładnych, smukłych,
wysportowanych. Takich, które byłyby zdolne zarówno odpowiednio
zaspokoić mężczyznę, jak i poradzić sobie z opieką nad domem,
ogrodem i innymi pracami, które zmuszone byłyby wykonywać.
Najważniejszy jednak był pogląd, że tylko zdrowa, silna i ładna
kobieta urodzi zdrowe, silne i ładne dziecko.
W ten sposób Piotr, jeden z
architektów patriarchalnego miasteczka, trafił na Anię. To
spotkanie było zupełnym przypadkiem. Mężczyzna zmierzał właśnie
do pewnej szkoły, by poznać wyniki konkursu. Chciał zobaczyć
nagrania, które udowodniłyby mu bystrość, inteligencję i
zwinność wybranych dziewczynek, ale także ich posłuszeństwo,
odpowiednie maniery, grzeczność, pokorę. Zanim jednak dotarł do
szkoły, to odwiedził mały sklepik samoobsługowy, poszukując w
nim jakiś gotowych kanapek i czegoś do picia. Tam właśnie była
Ania. Kupowała chleb, smarowidło i pomidory, jednocześnie chowając
pod kurtkę dwa pączki, kilka batonów i małą paczkę chipsów.
Nie wydał jej, ale też nic nie kupił. Nie chciał stracić jej z
oczu. Dotarł za nią aż pod kolorowy blok. Na ławce zobaczył
drugą dziewczynę, niemal identyczną jak ta pierwsza.
– Cześć, złodziejko –
przywitał się, stając dokładnie naprzeciw obydwóch.
Nie pierwszy raz widział w
swoim życiu bliźniaczki, ale te były aż do złudzenia podobne,
niemal identyczne. Jednak kiedy patrzył na tę drugą, to nie czuł
nic. Gdy patrzył na Anię czuł dokładnie to co siedem lat temu,
gdy zobaczył Sylwię, swoją pierwszą żonę. Postanowił, że bez
niej nie odjedzie, że dogada się w rządzącymi Sewellą i nawet
jeśli dziewczyna nie wygrała konkursu i nie została wybrana przez
specjalną radę, to on i tak zabierze ją z sobą. Jednak jeśli
taki przypadek miałby mieć miejsce, to musiał najpierw porozmawiać
z jej rodzicami, gdyś Sewella nie porywała kobiet. Potrzebna była
zgoda rodziców lub opiekunów prawnych.
– Chciałbym pomówić z twoim
ojcem – zwrócił się do dziewczyny ponownie, pomimo że ta
nieprzerwanie go ignorowała.
– Ja pana zaprowadzę –
zgodziła się na ochotniczkę jej bliźniaczka. – Chce pan ją
wydać? – dopytywała, gdy weszli już na wąską klatkę schodową.
– Nie nawykłem do skarżenia.
Wolę sam wymierzać sprawiedliwość. Jak ci na imię?
– Alicja, jej Ania.
– Ania, ładnie –
stwierdził, a Alicja poczuła ukłucie zazdrości. Zawsze to ona
była ta grzeczna, ułożona, starająca się, a pomimo tego cała
uwaga i tak była skupiona wokół Ani, która, jej zdaniem, wcale na
nią nie zasługiwała.
– Widzisz Alu, chciałbym
zabrać was dwie do mojego domu. Pochodzę z Sewilli. Tam żyje się
lepiej, spokojniej, bez takiego stresu i pośpiechu. Nie to co tutaj.
Tam też Ania nie musiałaby kraść słodyczy. – Uśmiechnął się
i zatrzymał przed drzwiami, przy których dziewczyna przystanęła.
Alicja jednak zamiast od razu
zastukać czy zadzwonić dzwonkiem, to najpierw zmierzyła rozmówcę
od stóp po czubek głowy. Wydawał jej się ledwie przekroczyć
trzydziestkę. Jego zarost uważała za seksowny, a budowę za taką
w sam raz. Wiele nasłuchała się o tym jacy mężczyźni z Sewelli
są zbudowani, umięśnieni, wysportowani. W obliczu tych wszystkich
plotek, on wydawał jej się być bardzo zwyczajny. Nawet ubiorem się
nieszczególnie wyróżniał – bordowa bluza na zamek i dresowe,
popielate spodnie.
Piotrek nie czuł się dziwnie z
tym, że go tak zlustrowała. Jednak mocno się zniecierpliwił,
postanowił sam zwinąć dłoń w pięść i zastukać.
Otworzył mu mężczyzna, który
choć wyglądał na zmęczonego i nieco zaniedbanego, to jednak w
jego oczach nie przekraczał czterdziestu lat. Za jego plecami
dojrzał dwie dziewczynki, które prowadziły niemowlę, trzymając
je za obydwie rączki. Nie umknęło mu różowe ubranko najmłodszego
dziecka.
Piotr zaczął od przedstawienia
się, a potem pochwalił:
– Ma pan pięć córek.
Błogosławieństwo.
– Albo przekleństwo, zależy
jak na to spojrzeć. Tutaj praca tylko do kopalni, na produkcję i
budowę. Trzeba siły. Dziewczynki nie mają tu przyszłości.
– U nas wręcz przeciwnie –
zauważył na głos. – U nas są bardzo pożądane. Jak już
mówiłem, pochodzę z Sewelli i chciałbym się z panem dogadać.
W pierwszej chwili ojciec
dziewczynek – Zbigniew – się ucieszył. Sądził, że zdjęcia
jego prac dotarły do Sewelli i będzie miał możliwość
przeprowadzić się tam wraz z całą rodziną. Kiedy usłyszał od
Piotrka, że ten jest architektem, był już niemal pewny, że został
doceniony i los jego rodziny się odmieni. Szmit jednak szybko dodał,
że zauważył Anię i że zamarzyło mu się, by została jego żoną.
To panu Zbyszkowi nieszczególnie się spodobało. Bliźniaczki miały
ledwie szesnaście lat. Sądził, że miały jeszcze czas na
zamążpójście. W Sewelli jednak zdarzały się przypadki, gdy
wydawano za mąż nawet młodsze, bo ledwie czternastoletnie
dziewczyny.
Pan Zbyszek miał już odmówić,
bo choć Sewella była niedoścignionym marzeniem jego i jego żony,
szansą na przyszłość dla jego dzieci, to słyszał jak traktuje
się tam kobiety. Oboje z małżonką łudzili się, że będą tam
pracować tyle ile potrzeba, by móc zamieszkać w innym kraju, mieć
na edukacje młodszych dziewczynek i wystarczającą ilość
pieniędzy, by starsze wydać za dobre partie. Nie chcieli tam
zostawać na zawsze, bo nie chcieli z córek zrobić niewolnic na
skinienie panów.
Jednak szansa jaką otrzymali
państwo Małeccy mogła się już nigdy więcej nie powtórzyć i
choć pan Zbyszek miał odmówić, to jego żona nie miała zamiaru
przepuszczać takiej okazji. Irena zaprosiła Piotra do środka, do
kuchni, do stołu w celu dogadania szczegółów.
Szmit od razu powiedział
kobiecie, że to jeszcze nic pewnego, że Sewella wcześniej nie
zezwalała na takie postępowanie, by mężczyźni wybierali sobie
kobiety na ulicy. Wytłumaczył, że wcześniej zwykle odbywało się
to tak, że przywożonych było od kilku do nawet kilkudziesięciu
kobiet rocznie, one zostawały umieszczane w przypadkowych rodzinach,
jako córki przyszywane, a potem, gdy już nauczyły się
funkcjonować w nowym społeczeństwie i zaakceptowały jego kulturę,
zwyczaje i zasady, to naturalną koleją rzeczy zostawały wydawane
za mąż.
– Sewella dopuści wyjątek? –
zainteresowała się pani Irena, widząc już jak życiowa szansa jej
i jej rodziny odpływa.
– To bardzo możliwe.
Wcześniej nikt o tym nie pomyślał, ale ja sądzę, że to nawet
lepiej, gdy sprowadzi się do nas młodsze dziewczynki. Dzieci
szybciej wszystko przyswajają, a niezabierane z domów rodzinnych,
tylko wychowujące się przy biologicznych rodzicach nie tracą tej
więzi. Nie ma też co nawet wspominać o tym, że dziewczynce lepiej
zebrać lanie od ojca, niżeli od obcego mężczyzny, w którego domu
ją umieszczono. – Podrapał się w okolicy kącika oka i zamyślił.
– Jestem pełen nadziei, że psycholodzy mnie poprą. Na dodatek
pani mąż jest dobrym glazurnikiem. Byłaby dla niego praca, a wy
nie bylibyście dla państwa żadnym ciężarem, zwłaszcza, gdy z
początku to ja mogę zapewnić wam dach nad głową, dopóki nie
dorobicie się własnego.
Irena zachwycona mową Piotra
się zgodziła. Zbyszek ciągle był sceptycznie nastawiony, ale nie
zamierzał protestować, zwłaszcza, że tonęli w długach i
niedługo mieli zacząć ścigać ich komornicy. Oboje zgodnie
postanowili poczekać na list z Sewelli, który Piotr obiecał do
nich zaadresować, gdy tylko się czegoś dowie.
Pożegnał się i wyszedł. Udał
do pobliskiej szkoły, gdzie obejrzał nagrania i choć żadna
dziewczyna nie przypominała mu Ani i na żadną z nich nie miał
ochoty, to musiał przyznać, że na żony się nadawały. Umiały
gotować, sprawnie sprzątać, wykonać sto poprawnych przysiadów i
żadna z nich nie odzywała się dopóki nie została o coś
zapytana. Nie był aż za taką dyscypliną, jeśli chodziło o mowę
to jego żona miała swobodę, dopóki nie podnosiła głosu i nikogo
tym nie obrażała. No chyba, że mu z czymś podpadła, to wtedy
nakazywał jej milczeć. Wiedział jednak, że ludzie są różni i
to na całym świecie. Podobnie było w Sewelli. Wszyscy przyjmowali
podobne zasady, ale jednocześnie różnili się charakterem,
wymaganiami, stopniem surowości.
– Proszę nakazać rodzicom
przygotować dziewczyny na jutrzejszy wyjazd. Niech nie biorą dużo
rzeczy, bo nie mam aż tyle miejsca w samochodzie.
– Pan sam po nie przyjedzie? –
zdziwiła się starsza, siwiejąca pani w okularach.
– Właściwie to już
przyjechałem. Prześpię się w pobliskim hotelu i jutro możemy
wyjechać. To niedaleka podróż. W dalszą lub gdy jedzie się po
więcej kobiet, wysyła się też większą ekipę. Jednak bez obaw,
poradzę sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz